wtorek, 21 sierpnia 2012

Help the Hero


Układanie ekwipunku wymaga refleksu i szybkiego myślenia.
Ponoć za każdym wielkim człowiekiem stoją dziesiątki "szaraczków", pracujących na jego sukces. Choć niezauważani, to dzięki nim prezydenci są wybierani, a artyści nagrywają płyty. Również bohaterowie ratujący świat nie mogli by tego dokonać bez swych wiernych przydupasów. I właśnie rola takiego wiernego, acz kompletnie niezauważanego pomagiera przypada nam w udziale w grze Help the Hero.

Aby uratować wioskę (i zjednać sobie wdzięki pięknych dam) dzielny śmiałek wyrusza najpierw na poszukiwanie przydatnych przedmiotów i eliksirów. Naszym zadaniem jest zaś zarządzanie jego ekwipunkiem i decydowanie, co i jak w nim umieścić. Plecak jest bowiem podzielony na kwadraty (tak jak w Diablo), a o ile eliksir 1x2 zawsze gdzieś wejdzie, to fantazyjne kształty muszkietu czy hełmu nieraz sprawiają wiele problemów. Zwłaszcza że nasz szef nie ma zamiaru czekać, a jeśli nie zdążymy umieścić przedmiotu w plecaku, ten przepada. Warto mieć ich zaś jak najwięcej, gdyż później wykorzystujemy je do uzbrojenia naszego herosa do walki z potworem. Ważne jest przy tym jedynie, aby zmieścić się w wyznaczonej liczbie slotów na ekwipunek i aby łączna wartość 3/4 pasków była większa niż u przeciwnika (nawet jeśli oznacza to posiadanie 2 mieczy i topora).

Ostateczną sławę i tak zgarnia ktoś inny.
Sama rozgrywka jest wciągająca i emocjonująca, a rosnący poziom trudności rekompensują możliwości dokupowania miejsca w plecaku i dodatkowych slotów na ekwipunek. Gra jest przy tym bardzo dopracowana, co widać zarówno po ładnej, stylizowanej na papierowy teatr grafice, jak i towarzyszących jej utworach granych na fortepianie. Help the Hero jest świetnym wyzwaniem zarówno dla szarych komórek, jak i szybkich palców, więc polecam wam się z nią zapoznać.

środa, 15 sierpnia 2012

Utopian Mining

W miasteczku górniczym kupicie wszystko czego wam potrzeba.
Życie górnika nie jest proste. Z pewnością wie o tym każdy, kto grał w Minecrafta i wpadł do lawy z plecakiem pełnym diamentów. W opisywanej dzisiaj grze na szczęście nie uświadczymy ani lawy, ani Creeperów. Zamiast tego naszymi przeciwnikami będą jedynie pojemność plecaka, temperatura i ciśnienie pod ziemią oraz... poziom naładowania baterii. Sterujemy bowiem sympatycznym robotem górniczym z dużą głową i jeszcze większym wiertłem zamiast rąk. Zapraszam do zapoznania się z Utopian Mining.

Gra jest przedstawicielem wąskiego podgatunku gier górniczych (do którego zalicza się również chociażby Motherload). Naszym celem jest wkopanie się w grunt i odkrywanie kolejnych złóż różnorodnych drogocennych zasobów. Po zapełnieniu ładowni wracamy na powierzchnię i sprzedajemy je w sklepie. Za zarobione pieniądze naprawiamy kadłub i kupujemy paliwo oraz ulepszenia, dzięki którym możemy kopać głębiej, znajdując zyskowniejsze zasoby i zarabiając jeszcze więcej gotówki. I kółko się zamyka. Przy tym jedynym niebezpieczeństwem jest zejście na zbyt dużą głębokość, lub wyczerpanie naszych zasobów energii. Schemat jest więc identyczny jak w innych tego typu grach. O przewadze tej produkcji stanowią jednak otrzymywane w trakcie rozgrywki misje. Przez cały czas od kolejnych postaci dostajemy zadania do wykonania. Oczywiście obracają się one głównie wokół wydobycia jakiegoś konkretnego minerału, ale czasem musimy pożyczyć komuś określoną kwotę albo wykopać trochę piasku. Na pewno są one ciekawsze od "Dokop się na głębokość X", a sama rozgrywka nie nudzi się dzięki nim tak szybko.

Plecak pełny, czas wracać na górę.
O przewadze Utopian Mining decyduje również utrzymana w staroszkolnym stylu grafika (którą osobiście bardzo lubię, choć nie każdemu może przypaść do gustu). Pikselowe domki na powierzchni i błyszczace kawałki diamentów pod ziemią współgrają z łagodną, gitarową muzyką i podkreślają leniwe tempo rozgrywki. Jeśli wiec szukacie gry do odprężenia się po ciężkim dniu, polecam wam spróbować wejść w skórę metalowego górnika.

PS. Jeśli przeszliście już całość i nadal wam mało, możecie również zagrać we wspomnianą wyżej Motherload. Koniecznie napiszcie też w komentarzach wasz wynik i wrażenia z gry.

Każual wraca do gry!

Jak doskonale wiecie, od początku wakacji pisałem bardzo nieregularnie, a po umieszczeniu gościnnego odcinka Luthen zamilkłem na dobre. Wbrew pozorom nie zostałem porwany przez UFO, nie grałem też całymi dniami olewając wszystko inne (chociaż bym chciał). Musiałem jednak poradzić sobie z nagromadzeniem bardzo pilnych spraw, które skutecznie oderwały mnie tak od grania, jak i pisania. 

Na szczęście dla was, nie porzuciłem obiecującej kariery sławnego blogera. Od dzisiaj wracam więc z regularnymi aktualizacjami cyklu "Gra na tydzień". Muszę również podzielić się z wami wrażeniami z gier, w które w końcu znalazłem czas zagrać. Mam też w planach kilka niespodzianek. Póki co zapraszam was do zapoznania się z notką o Utopian Mining i do pisania w komentarzach, żebym wiedział że czyta mnie ktoś poza dziewczyną i babcią.

piątek, 6 lipca 2012

Minecraft

Żartu z klockiem nie będzie - MJ
Kto z nas nie bawił się klockami. A gdyby mieć nieskończoną liczbę klocków? Coś takiego oferuje nam gra sandboxowa MINECRAFT. Budzimy się gdzieś w nowym świecie i musimy przeżyć. A trzeba wyjątkowo się natrudzić, bo nie jesteśmy sami. W nocy budzą się do życia najróżniejsze stwory. Są to pająki potrafiące spinać się po drzewach, kościotrupy strzelające do nas z łuku, zombie - głupie, powolne lecz trudne do zabicia oraz koszmar wszystkich graczy...na pierwszy rzut oka skrzyżowanie świni z ogórkiem...przerażający creeper, który zbliżając się do gracza wybucha niszcząc przy okazji wszystko wokół. Gracz jest więc zmuszony zbudować sobie schronienie, które z czasem coraz bardziej rozbudowuje i upiększa. Trzeba zdobywać materiały służące do budowania narzędzi, zbroi oraz broni. 

Musimy polować na kury, świnie i krowy by zdobywać pożywienie. Wegetarianie mogą hodować pszenicę na chleb. Żeby zwiększać swoje szanse na przetrwanie dostępna jest możliwość gotowania mikstur. Tuż pod powierzchnią ziemi znajdują się jaskinie,które pełne są potwór, ale także minerałów. Można natknąć się także na opuszczone fortece i kopalnie. Jakby tego było mało na dzielnego podróżnika czekają dwa równoległe światy. Jeden przypomina klasyczne piekło z świnio-zombi i duchami, drugi jest niemal pusty i zamieszkują go jedynie wysocy, chudzi endermeni oraz smok. Mało? Istnieje jeszcze wiele rożnych modów, które urozmaicają rozgrywkę. Dlatego mocno zachęcam was do spróbowania swoich sił w Minecrafcie.


PS. Dzisiejszy wpis jest gościnną recenzją napisaną przez Luthen. Dajcie znać w komentarzach czy taki pomysł się wam podoba i czy chcielibyście w przyszłości czytać więcej gościnnych tekstów.

wtorek, 3 lipca 2012

Psychout

Miałem problem z wybraniem screenów, ponieważ każda plansza jest inna.
Gry platformowe rzadko posiadają bardzo skomplikowana fabułę. Tu trzeba uratować porwaną księżniczkę, tam uratować świat. Jednak po raz pierwszy spotkałem się z koniecznością ucieczki z zakładu psychiatrycznego, a to właśnie przedstawia gra Psychout. Pomagamy wiec naszemu owiniętemu w ciasny kaftan bohaterowi pokonywać kolejne pokręcone poziomy, wyglądające bardziej jak wytwór jego chorej wyobraźni, niż prawdziwe miejsca. Przy czym musiał być on miłośnikiem gier komputerowych, bo tylko tak mogę wytłumaczyć obecność gdzieniegdzie zielonych rur kanalizacyjnych lub paletek do Ponga.

Główną cechą gry jest jej różnorodność. Każdy kolejny poziom to właściwie kolejna minigierka z nowymi, często diametralnie rożnymi zasadami. Najpierw przeskakujemy nad kolcami, potem aby zdobyć klucz musimy przejść po ścianie i suficie, a po chwili nasz bohater zamienia się w... kulkę z Ponga, a naszym celem jest wbicie go do drzwi omijając przeciwnika. Co poziom jesteśmy wiec zmuszani do zmiany schematu myślenia, czasem zresztą ponownie na ten już wykorzystany. Przy czym nowe zasady są zawsze czytelnie wyjaśnione - nie jest to gra logiczna, a większym problemem jest ich wykorzystanie niż zrozumienie. 

Jeden z ciekawszych poziomów - Pong.
Niestety produkcja nie ustrzegła się kilku wad, do których trzeba zaliczyć nieprecyzyjny system skakania (który napsuł mi trochę krwi), a także długie wczytywanie się poziomów (co było bardzo uciążliwe gdy po raz 20 zginąłem na tych samych kolcach). Sama oprawa audiowizualna jest za to bardzo dobra - zwłaszcza grafika stoi na wysokim poziomie. A jeśli dodatkowo lubicie znajdować smaczki i odwołania do innych produkcji, tym bardziej polecam wam zagrać w Psychout.

niedziela, 17 czerwca 2012

Haunt the House

Gdyby goście mogli go zobaczyć, pewnie przestaliby się bać.
Kojarzycie Kacpra? Przyjazny, nieco prześwitujący chłopak. Mieszkał sobie w starym, upiornym domu i nikomu nie wadził. Ale podejrzewam że nawet on straciłby cierpliwość gdyby spotkało go to, co bohatera Haunt the House, dzisiejszej Gry na Tydzień. Pewnej nocy w jego spokojnym domu pojawili się bowiem nieproszeni goście i zakłócili jego spokój urządzając przyjęcie. Naturalnie bardzo rozgniewało to naszego ducha, który postanowił  wypędzić ich wszystkich, w czym jako gracze mamy mu pomóc.

Bycie duchem ma oczywiście swoje wady i zalety. Piwa się już raczej nie napijemy, ale za to możemy swobodnie szybować po całym domu, a także nawiedzić każdy przedmiot. A że posiadłość jest całkiem spora (2 piętra + strych i piwnica) i pełna starych mebli, to okazji do straszenia też jest sporo. Nasz duch pamięta przy tym o zasadzie stopniowania napięcia. Na początku możemy jedynie poruszać obrazami czy przesuwać stoły, lecz w miarę jak atmosfera się zagęszcza, każdy przedmiot zyskuje dodatkowe, bardziej upiorne możliwości. W straszeniu trzeba jednak zachować umiar, ponieważ co bardziej nerwowi goście na widok potwora wychodzącego z wanny są w stanie wyskoczyć przez okno. A przecież chcemy się ich pozbyć, a nie sprawić by zostali na zawsze...

Koszmar z dzieciństwa powraca!
Pod względem technicznym Haunt the House również trzyma poziom. Całość jest utrzymana w lekkim i zabawnym stylu, co podkreśla kolorowa, kreskówkowa grafika, a sam duszek od razu wzbudza sympatię. Na wysokim poziomie stoi również warstwa audio. Dźwięki towarzyszące straszeniu są świetne, goście też krzyczą dość przekonująco, z kolei główny motyw muzyczny od razu skojarzył mi się z serią o Scooby-Doo. Podsumowując jest to świetna, bardzo grywalna produkcja i gorąco polecam wam, abyście w chwili wolnego czasu pomogli naszemu przyjacielowi z jego problemem.

sobota, 9 czerwca 2012

Reincarnation (seria)

Te kaprawe oczka z pewnością wypatrzyły już coś ZŁEGO.
W naszym kręgu kulturowym od dawna przyjęło się, że w zależności od naszych uczynków po śmierci czeka nas zbawienie lub wieczne potępienie. Jednak twórca gier, które dzisiaj prezentuję uznał, że każdy zasługuje na drugą szansę. Jego zdaniem w piekle rozmieszczone są portale do reinkarnacji, a każda dusza może się przez nie przedostać aby uzyskać kolejną szansę. Cała sytuacja oczywiście nie podoba się Luckowi, który za "uciekinierami" wysyła swojego zaufanego sługę. Ma on znaleźć dowody ich nowych grzechów, a następnie sprowadzić z powrotem do piekła. W możliwie najbardziej makabryczny sposób.

Cała seria liczy już ponad 10 tytułów (3 duże i około 10 mini - pełną listę możecie znaleźć poniżej), jednak wszystkie cechuje bardzo podobna mechanika. W każdej sterujemy tym samym, na swój sposób sympatycznym demonem i w typowy dla przygodówek point'n'click sposób zbieramy przedmioty oraz oddziałujemy na otoczenie. Zagadki są spójne i na ogół można się domyślić, co mamy zrobić następnie, chociaż problemem może być znalezienie interaktywnych miejsc na ekranie. W niektórych częściach pojawiają się również sekwencje zręcznościowe i zagadki logiczne (labirynt szybów wentylacyjnych w drugiej części). Na szczęście są jednak krótkie i dość proste. Za to niezbędna do grania jest znajomość angielskiego - bez niej nie tylko nie zrozumiemy zadań, ale też umknie nam większość żartów.

Nasz demon na każdym kroku rzuca jakimiś złośliwościami.
A tych w serii jest sporo. Główna w tym zasługa bohatera. Nasz demon ma wyjątkowo cyniczne podejście do rzeczywistości, a sposób w jaki komentuje wydarzenia często wywoływał na mojej twarzy uśmiech. Zwłaszcza w połączeniu z jego brytyjskim akcentem - wszystkie wypowiedź są bowiem w pełni udźwiękowione. Na ich tle nieco blado wypada muzyka, która momentami zaczyna wręcz wkurzać. Grafika również nie powala i choć w kolejnych częściach widać stopniową poprawę, to nie odbiega od flashowego standardu. Jednak pomimo tych wad zachęcam was do zapoznania się z całą serią Reincarnation, gdyż są to jedne z najlepszych przygodówek wśród tego typu gier. Plus każdy z nas, od czasu do czasu ma ochotę zrobić coś ZŁEGO.

Lista wszystkich (dotychczasowych) części serii:

wtorek, 29 maja 2012

Easy Joe

Zagadki nie są zbyt skomplikowane.
Ostatnio męczyłem was grami logicznymi, więc w tym tygodniu dla odmiany coś na odprężenie. Przed wami Easy Joe - bezkompromisowy królik, którego marzeniem jest zwiedzić świat. A naszym zadaniem jest mu to umożliwić

No dobra, trochę was oszukałem. Aby pomóc naszemu sympatycznemu bohaterowi, tez musimy rozwiązać kilka zagadek. Są one jednak tak banalne, że można się z nimi uporać w parę sekund. Dlatego Joe w poszukiwaniu wrażeń szybko przemyka przez kolejne plansze.

Ta przyjemna rozgrywka jest okraszona prostą, ale ładną grafiką. Towarzyszy jej również miły dla ucha i relaksujący motyw jazzowy (chociaż na moim laptopie głośniki nie były w stanie odtworzyć dźwięku kontrabasu, co psuło efekt). W sumie całą przygodę Easy Joe możemy skończyć w pięć minut, więc tym bardziej polecam wam wszystkim zrobić sobie krótką przerwę i pomóc temu sympatycznemu zwierzakowi.

PS. Tekst krótszy niż zwykle, ale też sama gra jest znacznie krótsza niż zazwyczaj prezentowane.

środa, 23 maja 2012

The Adventures of Red

Niektóre zagadki wymagają jedynie wytrwałości.
Dla studentów sesja zbliża się wielkimi krokami, więc w ramach rozgrzewki, w tym tygodniu również przedstawiam wam grę logiczną. W The Adventures of Red sterujemy tytułowym Redem, który ma za zadanie dostać się do wschodniej wieży tajemniczego zamku. Nagrodą, która tam na niego czeka jest zaś czekoladowa babeczka, co powinno dodatkowo zmotywować wiecznie głodną brać studencką do wytężenia szarych komórek.

Sam zamek jest jednak labiryntem komnat, a przejścia między nimi zamknięte są na różnokolorowe kłódki. Aby dostać się do kolejnego pomieszczenia, trzeba zdobyć odpowiedni klucz, co wiąże się zawsze z koniecznością rozwiązania jakiejś zagadki. W każdej z sal znajduje się jedna taka łamigłówka. Niektóre są proste, a część stanowi również przerobione wersje zagadek znanych od lat. Kilka jest jednak naprawdę oryginalnych i stanowi ciekawe wyzwanie. Zwłaszcza, że każda z nich jest inna, nuda więc nam nie grozi. A choć czasem wymagają chwili zastanowienia, to większość jest jednak dosyć prosta. Dodatkowo w zamku pochowane są kapelusze, jakie można zakładać na głowę Reda, a także diamenty, których znalezienie podnosi nasz końcowy wynik.

Nad innymi trzeba się nagłowić.
Cała gra ma ładną grafikę, a na szczególna uwagę zasługują animacje Reda. W trakcie gdy my główkujemy, on potrafi wyciągnąć gitarę albo zacząć żonglować. Prosty, stylizowany na średniowiecze utwór muzyczny również dodaje klimatu i pasuje do leniwego tempa rozgrywki. Co prawda gra w paru zagadkach wymaga znajomości angielskiego, ale nie sadze by było to większym problemem. Bardziej uważni mogą również znaleźć parę smaczków i nawiązań do znanych filmów i książek. Wszystko to składa się na bardzo dobrą grę, tak wiec każdemu z was polecam zapoznanie się z The Adventures of Red. Nawet jeśli nie lubicie czekoladowych babeczek.

sobota, 19 maja 2012

Dibbles


Wierne Dibblesy zrobią wszystko dla swego króla
W ramach dzisiejszej GnT pozwolę wam rozruszać trochę szare komórki, przy okazji wracając do klasyki. A właściwie to do starych sprawdzonych pomysłów, tylko w nowej oprawie. Wszystko dzięki grze Dibbles: For The Greater Good, i jej drugiej części Dibbles 2: Winter Woes. Pamiętacie Lemmings? W takim razie wiecie już o co chodzi. 

Jednak nawet jeśli nie mieliście nigdy okazji zagrać w pierwowzór, to nic straconego. Zasady są bowiem banalne do nauczenia. Z jednego końca planszy wychodzą kolejne ludziki i idą przed siebie, nie zważając na nic. Zaś naszym zadaniem jest rozmieszczenie w odpowiednich miejscach mapy kamieni, dzięki którym pierwsza przechodząca mrówka wykona jakieś zadanie (np. zamieni się w trampolinę umożliwiającą kolejnym przeskoczenie dalej). Jako ostatnia zawsze wychodzi król, a naszym celem jest doprowadzenie jej aż do drugiego domku. Gra więc testuje głownie nasza zdolność logicznego myślenia, choć w paru miejscach ważne jest tez odpowiednie zgranie w czasie zwłaszcza, że w trakcie pauzy nie można rozstawiać kamieni.
Nawet jeśli oznacza to zamianę w sopel lodu

Obie gry mają identyczną konstrukcję i stanowią ciekawe (choć nie przesadnie trudne) wyzwanie. W sam raz na rozruszanie szarych komórek. Grafika jest ładna (choć animacje zamiany w poszczególne urządzenia są zaskakująco brutalne), a muzyka nie przeszkadza, chociaż też nie wpada szczególnie w ucho. Tak wiec jeśli szukacie prostej gry logicznej, albo chcielibyście zobaczyć/wrócić do starych dobrych Lemmings, zachęcam was do zagrania w Dibbles i Dibbles 2.

niedziela, 6 maja 2012

Medievalna demolka

Jedną z najlepszych technik jest bombardowanie fundamentów.
Dzisiaj, podobnie jak tydzień temu, będziemy w GnT strzelać. Tym razem jednak pobawimy się w średniowiecznego wandala. A w zasadzie królewskiego mistrza oblężeń, którego zadaniem jest zburzenie zamków i zabicie oponentów władcy za pomocą pocisków wyrzucanych z potężnego trebusza. Co na jedno wychodzi. Wszystko dzięki serii Crush the Castle, w której skład wchodzą jeszcze Crush the Castle Players Pack, Crush the Castle 2 oraz Crush the Castle 2 PP.

Początkowo całość wygląda banalnie. Mamy naszą machinę zagłady, kilka klocków drewna i ledwo stojący zamek przeciwnika. Zwalniamy blokadę, komora rzucająca jest pusta i... pudło. Nawet jeśli trafiliśmy, zamek przeciwnika stoi nadal jak gdyby nigdy nic. Na każdy trzeba bowiem znaleźć sposób, tak aby w wyznaczonym limicie strzałów móc zabić wszystkich jego mieszkańców  (co nie zawsze oznacza jego całkowite zniszczenie). A do tego dochodzi jeszcze problem z właściwym wycelowaniem pocisku. Z czasem dostajemy coraz lepsze rodzaje amunicji: większe kamienie, bomby różnego rodzaju a nawet magiczne eliksiry mogące zamrażać lub razić prądem. Z drugiej strony zamki też stają się coraz bardziej wymyślne, a czasem przypominają wręcz współczesne bunkry, a nie średniowieczne warownie.


Po naszym ataku na ogół zostaje jedynie kupka gruzu.
Całość jest ubrana w dość przeciętną grafikę, a pseudo-medievalny temat muzyczny wywołuje u mnie uczucie całkowitego wszystko-mi-jednyzmu. Jednak jak we wszystkich grach, najważniejsza jest grywalność. Ta zaś jest naprawdę wysoka, a bombardowanie rycerzy i książąt sprawia autentyczną radość. Z tego powodu polecam wam wszystkim zapoznać się z całą serią Crush the Castle (zwłaszcza drugą częścią, która jest w moim odczuciu najlepsza).

PS. Jeśli tak jak ja jesteście AW, to podpowiem wam, że nie warto od razu starać się o złote medale - na ogół po zniszczeniu wszystkich zamków dostajemy super broń, dzięki której ich zdobycie jest znacznie łatwiejsze.

środa, 25 kwietnia 2012

Burrito Bison


Misie nie przemyślały porwania Burrito Bisona...
Zastanawialiście się kiedyś co by się stało, gdyby w czasie zakupów nagle porwały was żelkowe misie i zmusiły do walki na arenie? Jakkolwiek by to nie brzmiało, właśnie to przytrafiło się bohaterowi gry Burrito Bison. Nie jest on jednak byle chłystkiem, ale zawodowym wrestlerem, więc natychmiast podejmuje próbę ucieczki poprzez... jak najmocniejsze wystrzelenie się z lin ogradzających ring. Cała ta zwariowana sytuacja jest zaś jedynie pretekstem dla kolejnej gry, w której naszym celem jest posłanie pocisku (w tym wypadku wściekłego bizona) na jak najdalszą odległość.

W warstwie grywalności mamy do czynienia z dosyć typową mechaniką. Najpierw musimy wystrzelić bohatera z jak największą siłą, w odpowiednim momencie wciskając klawisz. Później zaś licząc na szczęście lecimy przed siebie, wpadając na pomagające lub przeszkadzające nam przedmioty, oraz miażdżąc uciekające w panice żelkowe misie. Jedyną możliwością wpływu na tor lotu jest wtedy potężny "body slam", gdy możemy odbić się od ziemi bez utraty szybkości a także krótkie minigierki uruchamiane przez niektóre przeszkody na torze. Kiedy w końcu zaryjemy w glebę i zgarnie nas żelkowa policja, możemy wydać zarobioną w trakcie lotu kasę na kilkanaście różnych ulepszeń. I spróbować ponownie. Jedyną nowością jest konieczność przebijania się przez kolejne bramy, w które trzeba wpaść z odpowiednią prędkością.

... i był to ich ostatni błąd.
Chociaż już pod względem mechaniki gra jest bardzo dobra, to tym co zadecydowało o jej pojawieniu się tutaj jest MUZYKA. Główny motyw jest ciekawy, świetnie zagrany i nie nudzi się nawet słuchany po raz n-ty. Co więcej, to jedyna gra internetowa, z której muzyka trafiła na stałe na mój odtwarzacz. Całość jest dopełniona przez śliczną grafikę, która idealnie oddaje lekki i zabawny klimat całej produkcji. Dlatego nawet jeśli nie lubicie tego typu launcherów, to odpalcie Burrito Bison chociaż na chwilę, aby posłuchać tej genialnej muzyki.

wtorek, 17 kwietnia 2012

Świąteczne lenistwo


W czasie świąt dopadł mnie nagły atak lenistwa, który utrzymał się aż do dzisiaj. Pomijając nieaktualizowanie bloga, jego skutkiem jest to, iż zamiast zajmować się praca licencjacką, przeszedłem prawie całe Batman: Arkham City. I wcale tego nie żałuję - ta gra jest REWELACYJNA! Ma w sobie wszystko to co Arkham Asylum, tylko albo 2x lepsze, albo 2x więcej. 

Najważniejszą zmianą jest bardziej otwarty świat. Niezbyt duży, ale w końcu uwolniliśmy się z plątaniny ciasnych korytarzy wyspy Arkham i możemy w pełni wykorzystać potencjał związany z szybowaniem na pelerynie i skakaniem po dachach. Nie znaczy to że tuneli i podziemi nie ma – po prostu są w fajny sposób przeplatane sekwencjami na wolnym powietrzu. Ale zmiany można dostrzec na każdym kroku. Weźmy chociażby tak drobny element jak zagadki Riddlera. W poprzedniej części mieliśmy możliwość znalezienia mapy, dzięki której odkrywaliśmy położenie wszystkich zagadek w danej lokacji. Fajne? Owszem, ale w B:AC człowiek Zagadka ma rozsianych po mieście informatorów. Są oni wmieszani w grupy zwykłych zbirów i jedynie lekko podświetleni na zielono. Musimy zaatakować całą grupę i znokautować wszystkich oprócz informatora – wtedy dopiero pojawia się możliwość przesłuchania go. Nie dość, że jest to ciekawsze to jeszcze znacznie bardziej satysfakcjonujące. 

Można by jeszcze długo wymieniać, co poprawiono w stosunku do (i tak świetnej) części pierwszej: walkę (która teraz jest prawdziwa poezją), gadżety, misje poboczne, nawet ilość drugoplanowych bohaterów (z rewelacyjną Catwomen na czele). W tej chwili ta gra ma dla mnie tylko jedną, olbrzymią wadę – pomimo zarwania trzech nocy nie udało mi się przejść jej całej i nie wiem, kiedy będę miał czas ją dokończyć...

piątek, 6 kwietnia 2012

Necronator

Tak wygląda widok niemal podbitej prowincji
Nadchodzą święta, a wraz z nimi m. in. więcej czasu na granie. Podejrzewam, że tak jak ja będziecie chcieli wykorzystać część wolnego czasu na nadrobienie zaległości (Batmanie: Arkham City nadchodzę!). Ale jeśli nie macie jeszcze pomysłu czym zająć się przez te kilka dni, to polecam wam grę Necronator. Tak, ponownie wracamy do moich ulubionych klimatów zombie i trupów, tym razem jednak w konwencji RTS-a. W grze wcielamy się bowiem w postać Władcy Ciemności (w skrócie WC), który chce podbić cały świat przy pomocy armii orków i nieumarłych.

Sama gra toczy się w dwóch płaszczyznach. Na mapie strategicznej wybieramy cele ataków, a także za zdobyte złoto wykupujemy i ulepszamy kolejne jednostki i zaklęcia. Możemy również obejrzeć nasze statystyki i przejrzeć (a jakże!) zdobyte achievementy. W momencie ataku przenosimy się na mapę taktyczną, gdzie za pomocą portalu przywołujemy kolejne jednostki, a naszym celem jest zabicie wszystkich biegających w panice mieszkańców i zniszczenie budowli. W miarę postępów w grze opór przeciwnika jest coraz silniejszy: pojawiają się uzbrojeni żołnierze, łucznicy a nawet kapłanki i magowie. Największe zagrożenie stanowią jednak bohaterowie. To najsilniejsze jednostki, które mogą napsuć nam sporo krwi. Jednocześnie jednak kiedy któregoś z nich w końcu zabijemy, to możemy wskrzesić go po naszej stronie jako potężnego sprzymierzeńca.

Jak widać walka jest dosyć krwawa
Jeśli chodzi o stronę graficzną, to całość jest utrzymana w rozpikselowanej konwencji gry sprzed kilkunastu lat. Nie przeszkadza to jednak, a wręcz przeciwnie, wygląda całkiem ładnie. Mamy również klimatyczną muzykę i odgłosy, które jednak jak w większości tego typu gier, po dłuższym czasie zaczynają nużyć. Z jednej strony gra nie jest przesadnie trudna i o ile na bieżąco ulepszamy nasza armię, to kolejne misje przechodzi się niemal z marszu. Ale jeśli mamy ambicję aby zniszczyć każdą osadę w wyśrubowanym limicie czasowym, to faktycznie musimy się napocić. I chociaż jedna misja rzadko kiedy trwa dłużej niż 3-4 minuty, to mi przejście całej gry zajęło prawie 4 godziny. Ale nawet jeśli nie macie tyle czasu, to polecam wam chociaz przez chwile zagrać w Necronatora, bo to jedna z najlepszych gier flashowych w jaką grałem.



poniedziałek, 2 kwietnia 2012

A czy ty jesteś AW?


Mały fragment mojej kolekcji achievementów z Kongregate.com
Dzisiaj zaczniemy od krótkiego testu. Czy kiedykolwiek zdarzyło Ci się:
- Trzy razy przechodzić jedną misję aby uzyskać odpowiednią liczbę punktów?
- Specjalnie dać się zabić bo daje to dodatkowe osiągnięcie?
- Grać w grę która Ci się nie podoba, żeby dostać achievementa za jej ukończenie?
Jeśli na którekolwiek z nich odpowiedzieliście „TAK” to istnieje szansa, że tak jak ja należycie do grupy określanej mianem „Achievement Whores”.

Idea „acziwek” w grach jest prosta. Aby gracz się nie znudził i był na bieżąco nagradzany za starania, trzeba mu jak najczęściej coś dać . Pokonałeś bossa? Masz achievementa! Wystrzeliłeś 10000 naboi? Kolejny! A może trzy razy zabiłeś się na tych samych kolcach? Dostaniesz odznakę na pocieszenie. Najlepsze jednak jest w nich to, że można się nimi pochwalić. Kiedy widzę na Steamie moja kolekcję 317 achievementów z Team Fortress 2, czuje autentyczną dumę. Niewielu graczy może się pochwalić takim wynikiem. Z tego samego powodu wszystkie moje linki prowadzą do Kongregate.com – bo tam w trakcie grania można zdobywać „Badges”.

Typowy przedstawiciel AW nie gra oczywiście dla samych odznaczeń, achievementów czy jak by je nazwać. Poluje jednak na nie kiedy tylko może. Nieco wyżej wspomniałem o skakaniu specjalnie na kolce – to akurat przykład z mojego doświadczenia. Czy więc bycie AW jest dobre czy złe? Myślę że jeśli zdobywanie kolejnych „aczików” sprawia nam wszystkim radość, to czemu z tego rezygnować? Ale może wy macie inne zdanie? Czy osiągnięcia to dobre urozmaicenie nowych gier, czy niepotrzebna rzecz, która psuje radość z grania? Wypowiedzcie się w komentarzach.

poniedziałek, 26 marca 2012

Colourshift

Tak wygląda plansza na poczatku...
Dziś w GnT niewielka gra logiczna z ogromnymi pokładami grywalności, w sam raz na rozruszanie szarych komórek po weekendzie. Colourshift powinna spodobać się zwłaszcza miłośnikom gier logicznych, ale dzięki elastycznym opcjom modyfikacji zasad każdy będzie się przy niej dobrze bawił.

Założenia rozgrywki są proste - mamy planszę podzieloną na kwadraty, na której znajdują się źródła w trzech kolorach, żarówki oraz kable łączące jedne z drugimi. Celem gry jest podłączenie wszystkich żarówek do odpowiedniego koloru zasilania. Aby to osiągnąć obracamy poszczególne elementy aby połączyć je w jedna wielka sieć. Na wyższych poziomach trudności plansz staje się coraz większa, pojawiają się również żarówki potrzebujące dwóch źródeł oraz konieczność przesyłania energii przez krawędzie planszy. I tyle.

... a tak na końcu. Zmiana prawie żadna, a jednak zajęła mi aż 9 minut.
Zasady są wiec banalne, a minimalistyczna grafika i brak muzyki tylko to podkreślają. I chociaż na wyższych poziomach trudności gra robi coraz bardziej wymagająca, to przejście jest na tyle łagodne że nikt nie powinien mieć z nim większych problemów. Zresztą, o ile nie chce się bić kolejnych rekordów czasowych, to gra nie wymaga od nas jakiegokolwiek pośpiechu. Jakby tego było mało, każda plansza powstaje w sposób losowy, więc grać można właściwie bez końca. Podsumowując wszystkie powyższe cechy, Colourshift to kolejna idealna pozycja do grania w biurze lub na uczelni. Dlatego pomimo oszczędnej grafiki polecam każdemu z was się z nią zapoznać.

sobota, 24 marca 2012

Xenosquad

Na uwagę zasługuje również bardzo dobra grafika
Jestem wielkim fanem gier taktycznych rozgrywanych w turach. Przeszedłem wszystkie części nowej serii UFO: After-cośtam, Fallout Tactic (chociaz nie cały), a w Jagged Alliance nie grałem tylko dlatego, że nie umiem go odpalić. Tym bardziej ucieszyłem się z dzisiejszej GnW Xenosquad, która pozwala powrócić do tego już zapomnianego gatunku. 

Sama gra właściwie nie ma fabuły. Prowadzimy jedynie oddział 3 do 5 komandosów, których celem jest na ogół dotarcie do konkretnego punktu mapy, najlepiej likwidując przy okazji wszystkich kosmitów. Najpierw jednak musimy przygotować ich do zadania. Chociaż ilość opcji odbiega od "dużych" produkcji, to i tak nie jest źle. Co prawda są tylko 4 rodzaje broni, ale za to każdy marines może rozwijać swoje umiejętności wchodząc na kolejne poziomy doświadczenia. Zaś sama rozgrywka to już tylko miód dla serca każdego domorosłego taktyka. nie jest może bardzo trudna, ale idealnie oddaje wszystko, co w tych grach najlepsze. Mamy punkty akcji do wydania na poruszanie, strzelanie albo obronę, mamy chordy przeciwników rożnego rodzaju i ciągłe braki amunicji, którą trzeba uzupełniać.

Ekran ekwipunku nie daje dużego pola do popisu.
Jedyna rzecz do której można się przyczepić to muzyka. Niby trzyma klimat, ale już po minucie ma się ochotę ją wyłączyć. Największą wadą Xenosquad jest więc jej długość. 10 misji to zdecydowanie za mało i po ukończeniu ostatniej czułem spory niedosyt. Ale jest nadzieja, ponieważ być może za niedługo w grze pojawi się edytor poziomów. Tymczasem gorąco polecam wam wszystkim zapoznanie się z Xenosquad. Jeśli jesteście fanami tego typu gier, to jest to pozycja obowiązkowa. Gdybyście nie mieli jednak nigdy okazji zagrać w żadną turówkę taktyczną, to mam nadzieję że teraz polubicie je tak jak ja.



PS. Przepraszam was wszystkich za niezapowiedzianą tygodniowa przerwę. Niestety nagła góra obowiązków dość skutecznie mnie zablokowała. Postaram się więcej do tego nie dopuścić.

czwartek, 15 marca 2012

Granie na Twarzoksiążce


Tak wygląda moje rozwijające się królestwo
Parę dni temu moja dziewczyna słodkim głosem stwierdziła „Janeeek. Mógłbyś zacząć grać w Magic Land na Facebooku? Bo potrzebuje pomocy przy rozbudowie zamku...” Pomimo mojej niechęci do przeglądarkowych MMO* (a tych na Facebooku w szczególności) zarejestrowałem się i... wciągnęło mnie. Znowu.

Nie będę się zagłębiał w szczegóły ML, zwłaszcza że nie różni się specjalnie od innych tego typu produkcji. Każda czynność zużywa jeden punkt energii, której ilość jest ograniczona i odnawia się w tempie 12 punktów na godzinę. Nie warto się więc logować częściej niż 2-3 razy dziennie. Z drugiej strony, ja w ciągu 3 dni doszedłem do etapu, gdzie włączenie ML jest pierwszą czynnością po przebudzeniu się, po powrocie z uczelni, oraz ostatnią przed położeniem się spać...

Zresztą wszystkie gry przeglądarkowe oparte na czasie rzeczywistym uzależniają w podobny sposób. Dawno temu wstawałem o 3 w nocy, aby rozbudowywać wioskę w Plemionach. Od tego czasu grałem też w wiele innych podobnych tytułów: OGame, BiteFight, Heroes Kingdoms, Backyard Monsters, Project Legacy itd. Choć w założeniu to gry każualowe (w końcu można na nie wejść raz dziennie na chwile, bo potem i tak nie ma nic do roboty), w praktyce skupiają graczy bardziej hardcorowych niż wiele „dużych” produkcji. Ja przynajmniej nie znam nikogo, kto wstawałby codziennie o 3 w nocy aby grać w nowe Call of Duty... A w jakie gry przeglądarkowe wy graliście/gracie? Wstawaliście w środku nocy aby wysyłać floty/armie, albo rozbudowywać swoje wioski? Dajcie znać w komentarzach. A ja wracam do mojego magicznego królestwa, żeby zebrać arbuzy z grządek.

*Massive Multiplayer Online – Gry multiplayer w które naraz grają setki osób.

poniedziałek, 12 marca 2012

W świątecznym klimacie

Niby nic, a daje wiele radości, zwłaszcza w poniedziałek rano
Co prawda bliżej nam już do świąt wielkiej nocy, niż Bożego narodzenia, ale dzięki dzisiejszej "Grze na tydzień" postaram się przemycić jeszcze trochę wigilijnego nastroju. Icy Gifts to malutka produkcja, wręcz stworzona do grania w pracy. 

Cel gry jest banalny. Mamy plansze, po której latają prezenty oraz różnokolorowe bomby. Za pomocą ograniczonej liczby kliknięć mamy wywołać jak największą reakcję łańcuchową. Każdy zniszczony prezent to jeden punkt, za które możemy wykupić ulepszenie siły rażenia i parę innych bonusów. I to w zasadzie wszystko. Grafika jest kolorowa, ale bez przesadnych fajerwerków, zaś motyw muzyczny na tyle irytujący, że po minucie wyłączyłem wszelkie dźwięki. Pomimo tego polecam Icy Gifts jako idealne odstresowanie nie wymagające myślenia, w sam raz na początek tygodnia.

sobota, 10 marca 2012

Jak zostałem kucharzem

Tak wygląda wnętrze naszego baru.
Abyście nie myśleli, że granie na pół gwizdka musi oznaczać zagładę ludzkości, dzisiejsza "Gra na Weekend" to zupełnie inne klimaty. Zapraszam was do Papa's Taco Mia! - najlepszej knajpy w mieście! Jako gracz jesteśmy jednocześnie szefem, kucharzem i kelnerem tego przybytku, a naszym celem jest dostarczenie jak najlepszych tacos wygłodniałym klientom. Dzięki ich wysokim napiwkom, oraz cotygodniowej wypłacie możemy ulepszać wystrój, co poprawia ocenę całego biznesu, dzięki czemu zyskujemy dostęp do bardziej skomplikowanych składników  a cały interes się kręci.

Wbrew pozorom nie jest to jednak gra ekonomiczna, a typowa zręcznościówka. Aby przygotować jedno danie, najpierw musimy przyjąć zamówienie w którym klient szczegółowo opisuje kolejność i rodzaj składników jakie mamy wykorzystać. Następnie wrzucamy na ruszt jedno z czterech mięs, które trzeba w odpowiednich momentach obracać i kroić, po czym umieścić w jednym z trzech możliwych ciast. Wreszcie ostatni etap - rozmieszczenie na gotowej bazie dodatków, oczywiście w odpowiedniej kolejności i równomiernie na całej powierzchni. Na koniec już tylko dodanie numerka i oczekiwanie na ocenę klienta (który zresztą dokonuje jej bez zrobienia nawet jednego gryza). Całość może nie wydawać się skomplikowana, ale spróbujcie teraz obsłużyć jednocześnie pięć osób, a gwarantuję że w pewnym momencie możecie zacząć się gubić.

Tutaj do mięsa dodajemy sosy i składniki.
Na szczęście gra w bardzo przemyślany sposób podnosi poziom trudności, powoli zwiększając liczbę klientów oraz możliwe kombinacje składników. Całość dodatkowo ubarwia miła dla oka, rysunkowa grafika oraz przyjemna muzyka. Jej jedynym minusem jest konieczność rozegrania całego dnia przy jednym podejściu. Można oczywiście korzystać z pauzy, ale nie jest to zbyt wygodne, zwłaszcza gdy musimy zrobić jednocześnie pięć rzeczy. Polecam jednak każdemu zagrać w Papa's Taco Mia!, chociażby aby sprawdzić, czy nadajesz się do pracy w fast foodzie.